Już w nocy zaczęło padać i poranek nie nastrajał optymistycznie. Dobrze, że zdecydowaliśmy się jechać dalej bo może przy okazji wpadniemy w lepszą pogodę. Po śniadaniu leje już tak, że krótkie czynności związane z przygotowaniem auta do drogi czynią nas kompletnie mokrymi. Autostradą kierujemy się na północ. Celem na dzisiaj jest dojechać jak najbliżej północnego krańca wyspy czyli przylądka Reinga. Autostrada na zakończenie przechodzi w krótki odcinek drogi płatnej. Dla takich jednorazowych turystów jak my oznacza to zatrzymanie się na oznaczonej stacji i dokonanie określonej opłaty. W osobnym pomieszczeniu są dwa urządzenia i kolejka oczekujących. Każdorazowo podchodząca osoba jest instruowana prze dwóch pomagających panów. Czynności są proste ale i tak każdy ma te same pytania. Należy zacząć od wpisania numeru samochodu, potem z bazy danych wyświetlane są dane twojego samochodu. Jeżeli są prawidłowe potwierdzasz i otrzymujesz kwotę jaka trzeba uiścić. Wracając do samochodu zastanawiałem się jak będzie wyglądał punkt sprawdzania tej opłaty. Okazało się, że jest to kilka kamer umieszczonych na wysokości i tyle. Wielki Brat czuwa.....Około 14.00 odbijamy z głównej drogi w kierunku Bay of Islands – popularnego zakątka wypoczynku Nowozelandczyków. Już sobie wyobrażam jakie będą tam tłumy. Droga staje się znacznie węższa. Zresztą mam wrażenie, że wszystkie rodzaje dróg są węższe od naszych. To nie jest jakaś tam żółta 5 kategorii tylko czerwona o dwucyfrowym oznaczeniu a praktycznie mam po 50 cm między krawędziami auta a pasami na szosie. Asfalt na drogach też wygląda swojsko, często naprawiany i huśta niemiłosiernie. Tylko pobocza są inne … naprawdę trudno od nich oderwać wzrok. Zieleń ma chyba każdy możliwy odcień od seledynowego po barwę ciemną prawie czarną. Roślinność miejscami jest bardzo bujna i wszelkiego kalibru. Co ciekawe na jednym wzgórzu obok siebie rośnie las iglasty, obok liściasty, dalej morze palm a tuż obok gigantyczne paprocie na grubych pniach. Te chyba wzbudzają największy nasz zachwyt bo nigdzie wcześniej ich nie spotkaliśmy. Najgorsze jest to, że pagórkowaty krajobraz w większości przykrywają nisko sunące chmury. Próbuję wyobrazić sobie grę tych kolorów na tle błękitu. Naprawdę mam stracha co będzie jeżeli taka pogoda utrzyma się przez całe dwa tygodnie. Kiedy dojeżdżamy do promu do Russel przestaje padać a w miasteczku nawet wygląda trochę słońce. Od razu inaczej wygląda świat. Spodziewałem się tłumów a tu raptem kilkanaście ludzi na deptaku. Chociaż może właśnie tak wyglądają tłumy w Nowej Zelandii..? W końcu mieszka tu tylko 4 mln ludzi z czego pewnie połowa w Auckland. Samo miasteczko z kolorowymi domkami i ogródkami jest senne i jakby troszkę z poprzedniej epoki ale według opisu był to kiedyś ważny przystanek dla marynarzy i wielorybników wracających po miesiącach spędzonych na morzu. To tutaj przybywali po zaopatrzenie i tutaj wydawali zarobione pieniądze spragnieni rumu i rozrywki. Próbowaliśmy doszukać się śladów dawnych czasów ale chyba słabo nam to poszło...;o)) Po małym „co nieco” w knajpce ruszamy dalej. Pogoda nadal zmienia się jak w kalejdoskopie. Słońca nie ma ale i deszcz nie pada już ciągle. Nabrałem już na tyle wprawy w zasadach ruchu lewostronnym, że przestałem ciągle upewniać się po pięć razy czy aby na pewno dobrze jadę przed każdym wykonywanym manewrem. Może też dlatego że i drogi są proste i skrzyżowań nie dużo. Jedzie mi się na tyle dobrze, że popędzam autko ile mogę bo wg GPS-u mamy sporo spóźnienia. Wybraliśmy sobie camping dość daleko ( zaraz na początku Ninety Mile Beach) tylko dlatego, że przewodnik potwierdza na nim łącze internetowe a tego nam bardzo potrzeba. Co chwilę na drodze przejechane zwierzątko. Najczęściej jest to opos. Traktowane są tu jak szkodniki i niejednokrotnie celowo noga kierowcy przyciska gaz. Na camping dojeżdżamy przed samym jego zamknięciem czyli za 5 minut 20.00 Wprawdzie jest informacja, że po 20.00 należy sobie znaleźć miejsce i pod żadnym pozorem nie wołać obsługi bo rozliczyć można się równie dobrze rano ale przecież my mieliśmy wykupić internet... No i z tego zostaje tylko to „mieliśmy” - miła pani informuje nas, że przez wiatr internetu nie ma i nie wiadomo kiedy naprawią... Znowu nie będzie wpisu..;o(( Późnym wieczorem idąc do umywalni mam okazję spotkać na żywo rozciągniętą skórkę z mijanych dróg – w pierwszej chwili myślałem, że to kot ale kiedy się zatrzymałem w cieniu a on nie widząc mnie zasuwał w stronę śmietnika w świetle lampy okazał się oposem. W drodze powrotnej mniej więcej w tym samym miejscu pojawił się szop a już blisko samochodu udało mi się spotkać jeszcze jeża tyle tylko, że z wyjątkowo długim pyskiem, ach strach się bać gdybyśmy zaczęli szukać tego wszystkiego co wydziera się dookoła.. Jest środek nocy a wokół mnóstwo odgłosów. Rzucam jeszcze przed snem okiem na niebo ale bez zmian... gaszę światło z nadzieją, że przecież nie może padać cały czas..!!! - może ????