Rano 5,30 słychać pierwszy głos bębna i tak jest przez blisko godzinę. Wstaje szybko, myje się i pomimo że wczoraj była trójka chętnych do wycieczki ciągle jestem sam. Wypijam szybką kawkę o którą już zadbał kochany Tika i ruszam pod górkę do klasztoru. Na dziedzińcu spora grupka turystów. Co jakiś czas przemknie mnich z ogoloną głową w czerwonych szatach ale główna brama ciągle jest zamknięta. O 6,30 brama uchyla się i po zdjęciu butów zostajemy zaproszeni do środka. Siadamy pod ścianami przyglądając się nadchodzącym mnichom. Na razie jest ich pięciu. Sala pachnie kadzidłem jest mocno kolorowa z ogromnym posągiem Buddy. Większą jej część wypełniają miejsca do siedzenia dla mnichów. Każdy z nich wchodząc ubiera coś w rodzaju szlafroka i zaczyna intonować tylko sobie znaną pieśń. Wrażenie jest takie jakby każdy nucił co innego ale łącząc te głosy w jedną całość słyszy się tonacyjną pieśń. Intrygujące. Problem jednak polega na tym, że wrażenie jest takie jakbyśmy czekali na coś ekstra a to coś nie chce przyjść. Po 10 minutach mnisi milkną. Młody adept nauk buddyjskich nalewa im wszystkim jakiegoś napoju i po chwili modlitwa rozbrzmiewa na nowo. Wygląda na to, że to już wszystko co możemy zobaczyć. Powoli wykrusza się ilość chętnych do dalszego słuchania... Szkoda bo liczyłem na coś więcej. Kiedy wracam do lodgy chłopaki są już na nogach. Pakujemy się powoli i po śniadaniu ruszamy na dno doliny. Ostatni rzut oka na pięknie oświetlone Everest, Lhotse i Nuptse. Schodzimy w dół prawie 1000m z wysokości tylko po to by przez kolejne 2 godziny tą wysokość ponownie zdobywać bo Namche Bazar do którego zmierzamy wcale nie leży dużo niżej. Jest gorąco i kurz ze szlaku wznoszony przez nasze buty znowu jest wszędzie. Po drodze kolejni tragarze i kolejne karawany zwierząt. W zasadzie wszystko tu kręci się wokół noszenia. Przed zejściem do Namche po raz ostatni patrzymy na Ama Dablam. Żegnamy się z najwyższymi górami. Poniżej Namche już nie będzie dane nam ich podziwiać....... Nocujemy w tym samym hotelu co przed wyruszeniem na szlak. Mają dobre warunki i smaczną kuchnię. Po południu trochę wychodzimy rozejrzeć się za pamiątkami. Generalnie nastawiamy się na zakupy w Kathmandu ale nie mamy nic ciekawszego do roboty. Czas płynie szybko. Fundujemy sobie po ciachu i kawce w jednej z kafejek i wracamy do hotelu.
Na koniec chciałbym tylko jeszcze dodać, że jakiś młody gość wyprowadził mnie dzisiaj z równowagi. Rano odebrałem maila, o mniej więcej takiej treści.... „ świetnie jest chodzić po takich górach, ale sądząc po pana wieku to będę miał na to jeszcze mnóstwo czasu....”
No też coś !!!!! Pierwsze co zrobiłem po przyjściu do hotelu to zgoliłem tą cholerną siwą brodę. Naprawdę nie wiem skąd się taka przyplątała... :o))) No i co młody teraz już masz mniej czasu na organizację wyprawy... Pozdrawiam.