Rano w pokoju mamy 17 stopni co jest wprost niebywałe. Słońce przygrzewa wprost w nasze okna. Kiedy je otwieramy słychać odgłos młotków rozlegający się w całym miasteczku. Od jakiegoś czasu (jak się dopytaliśmy właściciela hotelu) trwa duża inwestycja budowlana. Zatrudniono dziesiątki kamieniarzy, którzy tą samą metodą co przed wiekami formują młotkami kamień w bloczki, które służą do budowy budynku. Pracują od 5 do 20...... Dzisiaj mamy dzień szaleństw. Najpierw trochę zakupów pamiątek a później lądujemy na targu. Nie potrafię się opanować.... Mógłbym całymi godzinami tam siedzieć i cykać te jakże egzotyczne dla nas twarze rdzennych mieszkańców okolicznych wiosek. Wiem, że zamieszczę ich zbyt wiele ale nie potrafię wybrać tylko kilku. Reszta towarzystwa rusza w kierunku German Bakery czyli miejsca o którym marzyliśmy przynajmniej od 2 tygodni. Od tego czasu każdy z nas wiedział co zamówi jak się już tam znajdziemy... :o)) Nawet Maciek dla którego jest to złamanie wszelkich żywieniowych zasad ląduje przy stoliku z plackiem jabłkowym, pączkiem i gorącą czekoladą. Siedzimy na tarasie wygrzewając się w coraz wyżej świecącym słoneczku. Mamy jeszcze trochę czasu bo wyjście w stronę Lukli zarządzono na 12.00 po obiedzie. Wracamy do hotelu ucinając sobie po drodze rozmowę ze starszym Amerykaninem, którego już spotkaliśmy w Dingboche. Zaskoczył nas dokładną wiedzą na temat polskiej rzeczywistości i ostatnich smutnych wydarzeń. Oprócz tego był już w Polsce kilka razy i zna największe miasta z koncertów gdyż jest muzykiem – pianistą. Umawiamy się w Lukli na kawę, gdyż ma lot w ten sam dzień co my. Docieramy do hotelu, szybkie pakowanie bo już są chętni na nasz pokój, jemy obiad i ruszamy w dół. W krótkim czasie gubimy 600 m.z wysokości i opuszczamy teren Parku Narodowego po którym cały czas się poruszaliśmy. Tłok na szlaku jest spory. Jak zawsze tłum tragarzy i karawan ale i trekersów w przeróżnym wieku nie brakuje. Mijamy nawet grupy ludzi, którzy wyglądają na ponad 70 lat. Trudno nam sobie wyobrazić ich wysiłek pamiętając ile nas kosztowały pierwsze dni tutaj i droga do Namche....
Po krótkim marszu jak na poprzednie dni stajemy na nocleg w Monjo i co ciekawe za 8 PLN na osobę Tika proponuje nam pokoje z łazienką. Na początku myślimy, że sobie robi z nas jaja bo od samego rana ma doskonały humor i cały czas żartuje... ale nie. Pokoje i cena są prawdziwe. SZOK.... mało tego w sali jadalnej stoi duży telewizor z kilkudziesięcioma kanałami. W myśl zasady kto ma pilota ten ma władzę co jakiś czas zamiast wiadomości czy filmów anglojęzycznych musimy słuchać czy oglądać lokalne gwiazdy muzyki ale czas leci szybko i zmierzch zapada a wraz z nim nikniemy w swoich przytulnych pokojach. Mija kolejny dzień powrotu gdyż sprawy należy już nazywać po imieniu........