Wstajemy przed 6.00. Ciekawe jak wygląda tu sprawa z lotami...? Zapewne należy założyć, że jest taki sam bałagan jak w Kathmandu a więc godzina 7,30 nie oznacza zupełnie nic. Hotel mamy z widokiem na pas startowy ale za to bez ciepłej wody, którą nam obiecywano wczoraj przy wręczaniu kluczy. Zepsuta była też spłuczka ale Tomek ja rozebrał i naprawił...:o)) O 6.30 słychać hałas i ląduje pierwszy helikopter. Jak się później dowiadujemy przywiózł ciała dwóch młodych turystów zmarłych tej nocy na chorobą wysokościową w Gokyo. Jesteśmy w szoku bo wydawałoby się, że przecież Gokyo to takie nic – gdzie tam jeszcze do prawdziwych wysokości. Tika mówi, że praktycznie nie ma dnia by ktoś nie umierał lub ginął w górach a wszystkie ciała przez Lukle trafiają do Kathmandu. Góry co roku zbierają niewyobrażalny haracz....
Po chwili ląduje pierwszy samolot a w ciągu następnych 20 minut przylatuje ich kolejne 11. Lądują jeden po drugim by po najdalej 15 minutowym postoju powtórzyć trudny manewr tym razem w drugą stronę..... Jemy tosty francuskie, które stały się ostatnio naszym przebojem i wychodzimy na lotnisko. Maciek coś się przytruł wczoraj i idzie na czczo... może to lepiej przed lotem..:o))
Pojawili się też chłopcy do bagaży, choć w zasadzie to nie musieli przychodzić bo do lotniska jest 100m. Pewnie liczą jeszcze na jakieś dodatkowe parę groszy. Wczoraj rozliczyliśmy się z nimi ekstra. W czasie całego marszu po trudnych trasach dostawali po parę dolarów lub dzieliliśmy się z nimi słodyczami, batonami energetycznymi itd. Mają po 17-19 lat i wygląda, że tak jak większość młodzieży tutaj są skazani na całe życie z bagażem na plecach.... Staramy się odprawić bagaże i już tutaj pojawia się pierwszy problem. Mamy nadbagaż i w żaden sposób osoba odprawiająca nas nie chce słyszeć o możliwości zabrania wszystkich plecaków do samolotu. Nie pomagają ani groźby, ani prośby ani próby dodatkowej opłaty. Plecak Tomka, który leżał na wadze jako pierwszy ląduję z boku z hasłem, że poleci innym samolotem. Nic na to nie poradzimy. Przechodzimy odprawę osobistą.. :o)) i udajemy się do poczekalni. O 8,30 powtarza się sytuacja z samolotami. Znowu lądują jeden po drugim by błyskawicznie opróżnić się z turystów i bagaży, zapakować następnych i ruszyć w drogę powrotną po krótkim 400 m pasie. W wolnej chwili między pakowaniem piloci wyskakują z kabin na małe „co nie co” przynoszone przez pracowników lotniska. W jednej chwili dopada do nas gość, który zabrał nam plecak oświadczając, że Tika wraz z tym plecakiem poleci wcześniej i zaczeka na nas w Kathmandu gdyż zwolniło się właśnie jedno miejsce w poprzedzającym nas locie. Mówimy trudno. Ważne, że nie trzeba będzie czekać Bóg wie ile na bagaż Tomka. Po 10 minutach wpuszczają nas na płytę i idziemy do opróżnionego przed momentem samolotu. Po wejściu dostajemy od miłej stewardesy cukierka i watę do uszu....
W środku jest 21 miejsc i 5 pustych co oznacza dokładnie tyle, że i Tika i bagaż Tomka mógł lecieć z nami. Samolot kołuje na pas. Teraz dopiero zauważam, ze pas jest z górki czyli łatwiej o rozpęd a dla przylatujących hamowanie przypomina trochę hamowanie skoczków narciarskich pod górkę.
Słychać coraz większe obroty silników i ruszamy... 300 m, 200 m 100 m – cholera czemu się nie odrywa.... Pas się skończył i jesteśmy od razu 700 m nad ziemią gdyż tyla ma przepaść w dół doliny po skończeniu się pasa. Lot przebiega stosunkowo spokojnie. Nie ma wiatru więc i nie ma tych gwałtownych skoków, które powodowały mdłości w drodze do Lukli. Maciek siedzi z głową w kabinie jakby brał kurs pilotażu. Większą część lotu nie wiem po co nagrywa na kamerę...
Po 35 minutach gładko i spokojnie lądujemy w Kathmandu. Odbieramy bagaże i ładujemy się do dwóch taksówek – malutkich suzuki Maruti. Ruszamy w stronę hotelu. Do poprzedniego razu wydawałoby się, że jedyną rzeczą jaką trzeba tu mieć by jeździć jest klakson. Teraz okazuje, że trzeba mieć jeszcze rozrusznik. Trasę którą ostatnio pokonaliśmy w 30 minut teraz przemierzaliśmy blisko 2 godziny. Większą część stoimy w korkach z wyłączonym silnikiem. Po przyjeździe okazuje się, że i tak pokój nie jest gotowy. O 13. rzucamy bety do pokoju i ruszamy w miasto. Dzisiaj przedsmak tego co nas czeka jutro i pojutrze czyli zwiedzania i zakupów. Wracamy już po ciemku bo niestety zapominamy, że w Kathmandu przez większą część dnia nie ma prądu. W naszym hotelu prąd jest tylko między północą a 9.00 oraz 15 i 18. Kładziemy się przy czołówkach. Jutro też jest dzień..... :o))