Ostatni dzień w Kathmandu to dzień zakupów. Rano po śniadaniu ruszamy w miasto. Każdy ma jakieś plany i przemyślenia więc czasem trzymamy się razem a czasem działamy w pojedynkę. Umówioną godziną spotkania jest 13.00 czyli przyjście Tiki i Rama z certyfikatami. Jesteśmy punktualnie. Odbieramy certyfikaty, żegnamy się z Ramem dziękując sobie nawzajem i ponownie ruszamy w meandry Thamelu tym razem z Tiką za przewodnika. Kupujemy umówione już wcześniej kurtki puchowe oraz inne rzeczy i obładowani wracamy do hotelu. Tika cierpliwie czeka w recepcji a my po 40 minutach pojawiamy z wypchanymi torbami, które zamierzamy wysłać spedycją do domu. Torby są ogromne więc lądują na dachu malutkiego suzuki a my w czwórkę i kierowca wewnątrz. Jazda wąskimi ulicami to prawdziwe rodeo wśród tłumu ludzi. Samochody i motory mijają się na przysłowiowy włos, cały czas przy ryku włączonych klaksonów. 15 minut jazdy … i chwała Bogu, że dojeżdżamy na miejsce.
Waga w biurze wskazuje 50 kg a opis na paczce Warszawę... tzn, że jeszcze trzeba będzie pofatygować się po nią do stolicy ale nie ma innej opcji. Płacimy cenę średnią czyli dla nas akceptowalną i już pieszo wracamy do hotelu. Po drodze robimy rezerwacje miejsc w samolocie przez internet i z wydrukami w ręce zabieramy klucz do recepcji. Znowu ciemno. Nie powinno nas to dziwić ale mamy się pakować a to budzi frustracje. Niby tyle rzeczy wysłanych a plecaki ciągle takie duże. Ale nie będziemy się martwić na zapas........:o))