Dzisiaj jest mój dzień, jakoś najbardziej nastawiłem się na tour po mieście i nazwach znanych z różnych filmów. Zaczynamy od Malibu, tym razem to 45 minut na północny zachód. Myślałem, że sobotni ranek autostrady będą puste, niemniej jednak na taki sam pomysł jak my wpadło chyba dziesiątki tysięcy mieszkańców tego wielkiego miasta i kierunek ten jest mocno oblegany. Na początek lądujemy na molo i tu pierwsze zdziwienie – jakoś brak blichtru... ! Trochę spacerujemy, potem łudzimy się próbując podjechać do pod domy Stinga i Toma Hanksa. Niestety Malibu Colony to zamknięta strefa nie tylko od strony lądu ale również i wody. Wracamy w stronę plaży i bulwarów w Santa Monica. Jakoś nie podoba mi się już na parkingu a potem tylko upewniam się w swoim przekonaniu. Nie wiem dlaczego sobie ubzdurałem, że te nazwy kojarzą się z luksusem, elegancją itd. Prawda jest taka, że kto żyw z maluczkich tego świata chce sobie wpisać do CV, bycie w tych miejscach i w efekcie molo to obraz wyjątkowego kiczu i tandety. Nie chciałbym tutaj wyjść na snoba ale nasze molo sopockie z ulicą dojściową do niego to High Life. Kolejna atrakcja to Palisades Park i 3rd Street – handlowe uliczki w efekcie są cieniem barcelońskiej Rambli na których pod koniec sprzedaje się warzywa wprost z samochodów.... No dla mnie to porażka na całego ..;o)) ale w sumie to był mój produkt wyobraźni kreowany przez filmowe tytuły....i sam sobie jestem winny. Ruszamy przez Beverly Hills do miejsca oskarowych Gali i alei sław. Po drodze próbujemy podjechać jeszcze pod dom w którym znaleziono martwą moją wczorajszą damę do towarzystwa...;o)) ale informacja o tym, że jesteśmy nagrywani na kamerę studzi nasze pomysły z wychodzeniem z samochodu i zaglądaniem przez szpary w wielkich bramach tej bogatej dzielnicy. Większość ulic ma napisy o nie przejezdności dróg a i tak w większości przypadków można sobie tylko pooglądać kosze ze śmieciami.... później już domy są przy ulicach, ładne i zadbane ale pewnie nikogo znanego bo nie mamy ich na naszej przygotowanej przez Kacpra liście a mieliśmy ponad 40 adresów ale jakoś nam przeszło.....Dojeżdżamy na Hollywood Boulevard, ludzi mnóstwo, wyjatkowo denerwujący są setki naganiaczy z ulotkami w rękach pytlujący coś cały czas o wspaniałych wycieczkach po Hollywood. Najbardziej znane miejsce Kodak Theatre, miejsce oskarowych gali jest okupowane przez dziesiątki filmowych postaci próbujących dość natrętnie zachęcać do sfotografowania się z nimi, wchodzimy po sławnych schodach, zaglądamy obok do chińskiego teatru przed którym wielcy kina mają swoje tablice z odbitymi dłoniami i czym popadnie, i generalnie dajemy dyla jakoś nie bardzo przekonani do tandetnych sklepów, pseudo kawiarni z fast foodami, studiów tatuaży i całego tego delikatnie mówiąc obskurnego otoczenia…z natrętnym nagabywaniem na pseudo atrakcje !!!!! Chyba znowu rozjechałem się z wyobrażeniem, tym jednak razem, cała pozostała ekipa podziela moje zdanie. Teraz za cel obieramy napis Hollywood. Już od samego dołu podjazdu znaki na wszystkich uliczkach informują, że nie ma do niego dojazdu. Próbujemy dwukrotnie i zawsze im wyżej tym gorszy widok lub w końcu jego brak. Albo nie umiemy znaleźć tej właściwej ulicy albo tam się nie dojeżdża... Cykamy zdjątka w teoretycznie najlepszym miejscu i przez Downtown – dzielnice wieżowców ruszamy do Long Beach na pokład zacumowanej Queen Mary. Korki sprawiają, że droga się trochę wydłuża na tyle, że brakło nam 2 minut i kasy zostały zamknięte. Pogrążeni w żalu nawet nie mamy ochoty zobaczyć na pokład rosyjskiej łodzi podwodnej, która jeszcze jest otwarta a stoi zacumowana obok. Aby ukoić żal i głód jednocześnie, postanawiamy zaprosić się na kolacyjkę w Marinie. Knajp dużo i przed każdą kolejka chętnych, którzy nie mają rezerwacji. W końcu lądujemy w meksykańskiej, wprawdzie na dworze ale obstawieni ogrzewaczami na gaz, bo wieczór już zapadł i zrobiło się całkiem chłodno. Kolacyjka jest smaczna a my próbujemy podsumować dzisiejszy dzień, który jakoś blado wypadł i położył się długim cieniem na całym trzydniowym pobycie w tym ogromnym mieście.....;o)) ale ponieważ do podsumowań potrzeba dystansu, dlatego jak zawsze przemyślenia na koniec podróży.
Juro finał !! Trzeba oddać autko i zapakować się do samolotu. Przed nami kolejne 12 godzin lotu do Londynu...