Dzisiejsza noc upłynęła fatalnie. Szalenie trudno jest przekonać organizm by zmienił swoje wieloletnie upodobania i zaczął chodzić spać o 14.00 a wstawał rześki o północy. W nocy prawie nikt nie spał albo spał niewiele i rano wyglądamy jak z krzyża zdjęci. Śniadanie w hotelu jest OK i w dużym wyborze. Niestety nie ma chętnego do jedzenia i tym bardziej nie ruszają nas kolorowe japońskie przystawki wyglądające na sałatki. Są też inne oryginalne dania ale to zostawimy sobie na potem. Około 9.00 wyruszamy na podbój Tokio. Jest pochmurno ale ciepło więc kurtki wędrują do plecaka. Komunikację między hotelami a stacją główną „myszkimickowej” kolejki zapewniają małe bezpłatne autobusiki wyglądające jak z lat 50-tych ubiegłego wieku. Kolejka o której wspomniałem powyżej, nazwana tak ze względu na posiadające elementy wyposażenia jak i na podróżujące w niej dzieci z uszami myszki Mickey na głowie to bezobsługowy skład wożący turystów po 4 stacjach Disneylandu zapewniający w naszym przypadku również łączność ze stacją pociągu podmiejskiego do Tokio. Kupowanie biletu w automacie to prawdziwe wyzwanie przy pierwszym razie. Trzeba się nieźle nakombinować ale na szczęście mam już trochę w tym praktyki z poprzedniego pobytu. Po przejechaniu kilku stacji dojeżdżamy do pierwszej stacji metra gdzie przesiadamy się mając już wcześniej kupione na lotnisku bilety. Metro w przypadku Tokio to fantastyczny środek komunikacji. 13 linii w połączeniu z pociągami podmiejskimi zapewnia idealny sposób na szybkie przemieszczanie się dla tego największego zespołu miejskiego świata, który wraz z przyległą Jokohamą ( nie widać przejścia między miastami) tworzy megapolis z 35 milionami mieszkańców. O tej porze nie ma dużo ludzi. Droga do pierwszego miejsca które chcemy zobaczyć zajmuje ponad godzinę i wymaga 4 przesiadek. Główne stacje metra łączące czasami 4 a nawet 5 linii są wielopoziomowymi dworcami po których trzeba się nieźle nachodzić. Surowe w swoim wyposażeniu nie posiadają poza paroma wyjątkami żadnych sklepów czy kiosków. Po prostu platformy z kasami i automatami do wpuszczania ludzi i peronami na które co 4-7 minut przyjeżdżają pociągi. Pierwszą atrakcja na naszej mapie zwiedzania jest świątynia Asakusa-Kanon. To jedno z bardziej rozpoznawalnych miejsc Tokio. Nie będę tu opisywał szczegółów bo przecież to zawsze można sprawdzić w internecie natomiast postaram się zaznaczyć co można sobie podarować a gdzie należy udać się koniecznie. Asakusę warto zobaczyć pomimo faktu, że zawsze jest w niej sporo ludzi a alejka prowadząca do niej przypomina jeden wielki stragan jarmarczny z pamiątkami bardzo wątpliwej jakości i urody ale wprowadza trochę w klimat tego dziwnego świata jakim jest Japonia i jej mieszkańcy. Kolejnym miejscem na naszej mapie wycieczkowej jest park Ueno położony w niedalekiej odległości. Aż dziw bierze skąd tyle ciszy i spokoju w tej ogromnej miejskiej dżungli. Jest duży staw po którym można powiosłować w pożyczonych łódkach, jest Zoo, które sobie darujemy oraz ogromny budynek Tokijskiego Muzeum Narodowego na który też trochę szkoda nam czasu. Na głównym deptaku atrakcją jest cyrkowa trupa ( po rodzaju spektaklu wnioskuje, że to chyba Chińczycy) i drzewa kwitnące na różowo obwieszczające początek wiosny. My mamy możliwość poprzyglądania się przyglądającym się. Zapewniam, że czasami jest to ciekawsze niż popisy niejednej grupy cyrkowców. Ubiór, stroje, dziwne i niezrozumiałe zachowanie mieszkańców Japonii to coś co na początku śmieszy, później powszednieje natomiast na końcu ( wiem to z poprzedniego pobytu) zaczyna drażnić i denerwować. My po prostu nie pasujemy do tego świata. Jeżeli ktoś oglądał Billa Murraya w „Między słowami” to wie o czym piszę. Przy czym nie mam tu na myśli głównych aktorów tylko otaczającą ich tokijską rzeczywistość. Następny punkt na naszej trasie to wizyta w dzielnicy elektroniki Akihabarze. W zeszłym roku spędziłem tam całe godziny nie mogąc się zdecydować co kupić bo wszystko było 30% tańsze niż u nas. Dzisiaj nie miałem takiego dylematu. Przez aktualny kurs wszystko jest 30% droższe niż w Polsce. Znałem tą sytuację ze stron internetowych już wcześniej więc w zasadzie przyjechaliśmy tu tylko by poczuć klimat ulic z wielopiętrowymi sklepami pełnych wszelakiej elektroniki. W następnej kolejności składamy wizytę jej cesarskiej mości. W zasadzie jedyne co możemy zrobić to popatrzeć zza fosy na kawałek jego zamku. Jedyne dni kiedy można zaglądnąć do środka i to tylko do ogrodów przypadają na 23 grudnia i 3 stycznia. Ostatnim miejscem kończącym dzisiejszy dzień jest budynek tokijskiego ratusza. Zwabiła nas tam możliwość wyjechania na 45 piętro ale przyznam się, że widok z tamtej strony nie daje pełnego obrazu ogromu i wysokości miasta. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem jest Mori Tower w Roppongi ale to już zostawiamy sobie na jutro. Zaczynamy trwający ponad półtorej godziny powrót do hotelu. Jest godzina 21 a w hotelu mnóstwo tutejszych turystów. Co ciekawe tych spoza Japonii wszędzie jak na lekarstwo. Ciekawe czy to tylko kwestia pory roku czy ekonomiczne podłoże też przyczyniło się do tego. Ogromna kolejka do recepcji mówi lepiej wstańcie jutro wcześnie na śniadanie....bo może być różnie. Włóczymy ze zmęczenia nogami do windy i po 20 minutach wszyscy już śpimy..