Rzut oka na niebo spoza odsłoniętej firanki i szybka pobudka. Chmury są, ale już dużo wyżej, gdzieniegdzie nieśmiało przebija się niebieski skrawek nieba, może coś jednak z tego będzie...Szybkie śniadanko i ruszamy, w głowie układam kolejność dzisiejszego dnia. Na pierwszy ogień idzie dalszy Fox Glacier ale przez te dojazdowe 25 km już nie jest tak różowo z pogodą. Sytuacja rozwiązuje się sama. Obydwie drogi do doliny (i ta bezpośrednia do czoła lodowca i ta do punktu widokowego) są zamknięte. Tablice informują o obrywie skalnym i czasowym zamknięciu. No cóż jeszcze pozostaje Franz Josef ale chmury ciągle są bardzo nisko i nie robię sobie specjalnie nadziei. Tymczasem postanawiamy dla równowagi pojechać na plażę, z serca gór to tylko (według mapy) 25 km. Gillespies Beach bo ją mamy na myśli oddzielona od drogi pasem lasu i właśnie te 20 km okazało się języczkiem uwagi. Oczywiście wkrótce skończyła się asfaltowa droga a przed wjazdem do lasu a dokładnie buszu stała tablica informacyjna o wszystkich możliwych uciążliwościach jakie mogą cie spotkać. Jechaliście kiedyś w busz wielkim autem campingowym..? Ja tez nie. Oczami wyobraźni widziałem wertepy, błoto, złapanie gumy, spóźnienie na samolot i wszystkie inne „drobiazgi” jakie mogły nam się przydarzyć. Oczywiście zasięgu w telefonie zero. Ponieważ droga nie wyglądała najgorzej ruszyliśmy. Po 2 km miałem pierwsze wątpliwości, Kajtek już dobrą chwilę mówił, że powinniśmy wracać, Kacper sugerował, żeby nie pękać a Gocha nie odzywała się wcale co znaczyło mniej więcej tyle, że najchętniej by mi dokopała. Suma sumarum te 15 km jakoś przejechaliśmy. Czy było warto ? - jasne, zawsze jest warto gdy można coś pstryknąć aparatem. Wkopana metalowa mapa na końcu drogi pokazywała, że jednak do większości „atrakcji” trzeba sobie pochodzić a tu właśnie zaczęło padać. Krótki rekonesans ( uwieczniony na paru fotkach ) i z powrotem. Teraz poszło już znacznie łatwiej. Drugi wjazd w stronę lodowca (Franza Josefa) okazał się otwarty, pomimo kiepskiej widoczności tłumy samochodów na parkingu. Dojście do czoła lodowca prowadzi szeroką doliną, będącą korytem rzeki. Idziemy z pół godzinki ale znowu zaczyna padać i widoczność mocno spada. Ponieważ zaliczyliśmy już taki marsz do lodowca w lipcu w Norwegii postanawiamy sobie odpuścić. Pół godziny później gdy wróciliśmy już prawie na skraj lasu znowu świeci słoneczko... :o)) i tak to już jest z tą pogodą. Wsiadamy do auta i wracamy główna szosą w stronę Greymouth. Jest już zdecydowanie za późno by przejeżdżać dzisiaj przez przełęcz Artura w stronę Christchurch a zatem zanocujemy ponownie na tym samym miejscu co dwa dni temu. Po drodze stajemy jeszcze w paru miejscach nie nudząc się jak widać na załączonych zdjęciach. Gdy dojeżdżamy na miejsce noclegu znowu jest pełnia lata.....