Wygląda na to, że nie będzie to wyjazd dla wyspanych. Wstajemy dość wcześnie bo zaraz po śniadaniu mamy poznać przewodnika wspinaczkowego. Potem mamy oglądnąć wspólnie nasz sprzęt, zobaczyć co nam brakuje a co się nie do końca nadaje do wzięcia w góry. Przedpołudnie spędzimy na zakupach i odwiedzinach wypożyczalni sprzętu górskiego i wspinaczkowego. Timba bo tak nazywa się nasz kolejny przewodnik wygląda na obeznanego w temacie choć mówi trochę mniej płynną angielszczyzną niż Ram i Tika. Podobno był na Evereście co skrzętnie sprawdzimy sobie w muzeum w Namche Bazar gdzie są wymienieni wszyscy Nepalczycy, którzy tego dokonali.. Ruszamy około 9.00, miasto tętni już życiem. Trzeba mieć doskonałą orientację by nie zgubić się w gąszczu malutkich uliczek, setek sklepów i straganów oraz dziesiątek tysięcy handlarzy i turystów, Do tego należy pamiętać, że wszystkie te uliczki nawet te najmniejsze nie są wyłączone z ruchu i non stop coś pędzi po nich z okropnym rykiem przeróżnych klaksonów począwszy od rowerów, riksz i skuterów po samochody i busiki. Ulice chyba nigdy nie były sprzątane a deszcze nie padały dawno więc w powietrzu unoszą się tumany kurzu, który nawet jeżeli nie jest widoczny zaczynasz czuć w nosie a większe drobiny strzelają ci między zębami. Zakupy i wypożyczanie okazują się bardzo żmudnym zajęciem i zanim się orientujemy jest 16.00 Pędzimy na obiad bo o 18.00 mamy kolejne spotkanie już w kwestii jutrzejszego lotu do Lukli. Mamy już też świadomość, że zwiedzanie pozostawimy na powrót z gór, Knajpka do której trafiamy mieści się na dachu domu. Jest schludna ale i ceny ma mocno turystyczne. Staramy się wybierać miejsca gdzie jada dużo turystów bo nie stać nas przed trekkingiem na rozstrój żołądka. Ceny kształtują się następująco: Przelicznik jest łatwy.
1 rupia – 4 grosze
Śniadanie 300-500 rupii, obiad syty do bólu 500 - 800 rupii. Oczywiście można się według życzenia wahnąć w obie strony. Czeka się zawsze długo i nigdy nie masz pewności co dostaniesz..:o)) Tym razem jest podobnie ale na spotkanie zdążamy. Dostajemy bilety i resztę niezbędnych informacji na temat trekkingu i wspinaczki. Po spotkaniu razem z przewodnikami kontynuujemy zakupy. Sklepów ze sprzętem jest chyba tyle samo ile sklepów z pamiątkami czyli setki w obrębie kilkunastu najbliższych ulic. Ceny bardzo różne. Sprzęt oryginalny nie mylić z markowym bo tutaj wszystko ma metki znanych firm i podobno jest z najlepszych materiałów kosztuje około 20 % taniej niż w Polsce. Podróby zresztą naprawdę bardzo ładnie zrobione są za 20-30 % naszych cen. Na pewno wiele rzeczy można tutaj kupić bez potrzeby wożenia tego z domu i płacenia za dodatkowe kilogramy nadbagażu. Wracamy już po ciemku, Znowu pół dzielnicy wraz z naszym hotelem nie ma światła i nie ma też internetu, W zasadzie to prąd miejski jest tylko kilka godzin w ciągu doby. Część uzupełniają z agregatów ale większość dnia nie ma go wcale. Wracam na miasto by pouzupełniać wpisy na blogu. Udaje mi się znaleźć kafejkę a przy okazji spotykam znajomych z Polski. Nawet gdybyśmy się umówili pewnie trudniej byłoby o tak idealne spotkanie. Zamieniamy kilka słów i umawiamy się na kolejne już dłuższe spotkanie w Namche Bazar czyli już na szlaku. Wracam do hotelu dobrze po 23 a jeszcze nawet nie zacząłem się pakować. Chłopaki też nie śpią i czynność tą wykonujemy w zupełnych ciemnościach z pomocą czołówek. Najgorsze jest to, że plecaki nie chcą pomieścić wszystkiego i wyglądają kosmicznie. Nie wiem jak zareagują na to jutro nasi organizatorzy zwłaszcza, że limit dla tragarza wynosi tylko 20 kg. O godz 0,30 wraca prąd a z nim internet, Wrzucam jeszcze resztę zdjęć i w efekcie kładziemy się spać po 2-iej. Przed nami 2,5 godziny snu.