Na razie przygotowane kąpielówki idą z powrotem do szafki. Za oknem ciężkie stalowe chmury z których w ciągu pół godziny od pobudki zaczyna mocno padać. Nic to w końcu mają dużo lasów to i woda jest im potrzebna, może po południu będzie lepiej. Po śniadaniu pakujemy manatki i wyruszamy na południe ale niezbyt daleko bo 16 km od campingu jest kolonia fok, którą chcemy zobaczyć. Leje naprawdę mocno i bez kurtek deszczowych się obejdzie. Co chwilę małą lokalną drogę przebiegają jakieś dziwne nieloty, jak później sprawdzamy na tablicach informacyjnych jest to Weka, jeden z tych gatunków, które można spotkać tylko w Nowej Zelandii. Parking na przylądku jest prawie pusty, pogoda nie nastraja do spacerów a do fok idzie się około 10 minut. Kolonia liczy kilkadziesiąt sztuk razem z małymi, których jest naprawdę dużo. Część wyleguje się na skałach inne baraszkują w wodzie. Okiem wyobraźni widzę to na tle błękitnego nieba i zielonkawej wody – szkoda, że tylko tak.... ;o(( Ponieważ deszcz ciągle przybiera na sile wracamy prawie pędem do auta. Jesteśmy kompletnie przemoczeni, przebieramy się w suche rzeczy i ruszamy dalej. Droga prowadzi wzdłuż wybrzeża jest szeroka i co chwilę z zatoczkami do zatrzymania się, niestety nie bardzo jest po co, widoki są prawie żadne ograniczone przez chmury i deszcz. Docieramy do następnej atrakcji – parku narodowego Paparoa i miejscowości Punakaiki, to tutaj chcemy zobaczyć „naleśnikowe skały” Pogoda trochę nam odpuściła i spacer ścieżkami z widokowymi platformami dostarcza dużo wrażeń. Po drugiej stronie drogi knajpka zachęca do spróbowania „miejscowych” naleśników, są duże jakby drożdżowe, podawane ze śmietaną owocami i syropem klonowym – ogólnie naprawdę smaczne. Kiedy wychodzimy na zewnątrz znowu leje, wsiadamy do auta i kierujemy się do Greymouth po drodze mijając wielu rowerzystów z całym dobytkiem w sakwach, naprawdę serce się ściska patrząc na nich jak mokną w tych strugach deszczu. W myśl wczorajszej zasady nie szarżujemy, już o 15.00 meldujemy się na campingu. Wcześniej zrobiliśmy spore zakupy i dzisiaj zamiast knajpy mamy w planie „upichcenie” czegoś we własnym zakresie. Zaopatrzenie sklepowe obfituje w żywność prawie gotową, którą wystarczy tylko zalać, zagotować lub włożyć wraz z opakowaniem do mikrofali. Oczywiście jest też mnóstwo normalnych produktów. Wybieramy trochę tego i tamtego, tak żeby było zdrowo i kolorowo....Zanim jeszcze zabierzemy się do gotowania zaglądamy na plażę przylegającą bezpośrednio do campingu, jest zupełnie pusta. Spędzamy tam kwadrans bo wiatr się mocno wzmaga i o dziwo jest wyraźnie ciepły, tak jak ciepłe potrafią być czasami podmuchy naszego halnego. Łudzimy się, że może to oznacza ciepełko w dniu jutrzejszym. Wracamy do auta i startujemy z obiadokolacją. Wyposażenie auta posiada wszystko co jest do takich pomysłów potrzebne a w razie czego zawsze można skorzystać z dostępnego wyposażenie kuchni campingowej. Objedzeni po uszy kładziemy się dzisiaj wcześniej a ja siadam do komputera by uzupełnić wpis. Za oknem mocne podmuchy wiatru wprawiają nasze auto w mocne huśtanie tak, że czasami bardziej przypomina to podróż statkiem niż noc na campingu. Kiedy kończę jest prawie 1.00 za oknem mamy już burzę a błyskawice co chwilę przecinają niebo. Wiatr jest ogromny wyjąc przeciska się przez zmyślny system otwieranych okien naszego samochodu, wskakuje pod kołdrę i liczę na cud następnego dnia choć doskonale znam prognozy pogody.....